top of page
dzisiejowo

Kawa bezkofeinowa – przecież to nie kawa!

Kawa, kawusia, kaweczka kochana.


Doczekała się pierdyliona klinicznych badań, ale wciąż budzi sporo emocji i kontrowersji. Dla jednych jest obfitością antyoksydantów i anty-alzheimerowym dobrodziejstwem, dla drugich – dietetycznym przekleństwem i zakwaszającym złoczyńcą.




Jak to zwykle bywa prawda leży gdzieś pośrodku, a balans jest uniwersalnym kluczem do sukcesu.


Kiedyś – tak a propos balansu - byłam od niej w stu procentach uzależniona. Szczęśliwie (podwójny) okres ciąży i laktacji dał mi trochę czasu na kawowy detox, a gdy rozpoczęłam swoją przygodę z odzyskiwaniem dobrego zdrowia, postanowiłam zrezygnować z kofeiny na jakiś, bliżej nieokreślony, czas.


W pierwszej kolejności pomyślałam oczywiście o kawie bezkofeinowej (tak jest! jedziemy z tym koksem!). Jednak mój entuzjazm bardzo szybko odszedł w niebyt. Gdy tylko poczytałam co nieco o procesie jej produkcji - to był dla mnie absolutny NO NO. Wymiana kofeiny na chemiczne rozpuszczalniki wydała mi się co najmniej mało korzystna. Równało się to zatem z całkowitą rezygnacją z kawy (oł... noł...), a co gorsza - wszystkim co się z nią wiązało. Zapach.. specjalny kubeczek.. chwila relaksu.. no i oczywiście smak. A nawet kolor!


Aż pewnego pięknego dnia usłyszałam o „Swiss Water Coffee”. Cóż to takiego? Otóż tylko błogosławieństwo dla wszystkich, którzy marzą o kawie, a z różnych przyczyn nie mogą/nie chcą spożywać kofeiny. Jest to proces dekofeinizacji, polegający na wykorzystaniu – uwaga – wody, temperatury oraz filtrów węglowych do obróbki ziaren. That’s it! Proces naturalny i ekologiczny (YEEY for technology!)

No to teraz przejdźmy do kwestii smaku. Przed degustacją bezkofeinowej kawy miałam długachną przerwę, ale jak dla mnie? W niczym nie ustępuje tradycyjnej kawie. W moich kawowych latach sięgałam wyłącznie po opcję z mlekiem i to w proporcjach niemalże pół na pół ("prawdziwi kawosze" całego świata - łączcie się w pogardzie! ;). Niedługo po tym jak przeszłam na dietę roślinną, z bólem doszłam do wniosku, że żaden roślinny zamiennik nie poradzi sobie w roli poprzednika – owsiane, ryżowe, sojowe (bleh) – nic nie dawało CHOĆBY NAMIASTKI poprzedniego smaku. Próbowałam też z mleczkiem kokosowym, ale rezultat był wyjątkowo.. ciężki. Mleczko jest baaaardzo tłuste, a jak da się go niewiele? No cóż.. niewiele czuć. Światełko w tunelu? Odtłuszczone mleko kokosowe* Ze względu na niższą zawartość tłuszczu można go dać zdecydowanie więcej bez efektu, który zostawia w buzi zjedzenie „gniazdka” (pamiętacie to dziwaczne przetłuste, ciastowate coś, co kupowało się w sklepiku szkolnym, ugh!).. No i nie oszukujmy się, smakuje zupełnie inaczej niż z mlekiem krowim (może dlatego, że nie jest to mleko krowie?), ale takie połączenie mnie absolutnie satysfakcjonuje!


Nie zmienia to faktu, że, w tak zwanym międzyczasie, będę szukać napoju z orzechów laskowych (z dobrym, prostym składem), bo to combo brzmi WYJĄTKOWO obiecująco (jedną kawę o smaku Nussbeisser proszę!).


A gdy zdarza się tak, że w domu nie mam absolutnie żadnego zabielacza, a napada mnie chęć na małą kawową celebrację: parzę świeżo zmielone ziarna, dorzucam raczej hojną łyżeczkę ekologicznego, nierafinowanego oleju kokosowego (bulletproof-ish coffee anyone?), szczyptę przyprawy do piernika, odrobinę miodu** i też jest pięknie :)

A jak sprawa wygląda u Was? Team kawa, czy raczej team herbata?


Pozdrawiam Was cieplutko!

M. - zielona herbaciara, fanka kilku ziołowych naparów i wyjątkowo okazjonalny kawosz ;)


* Tak, jestem na diecie roślinnej, ale od pewnego czasu jem surowy miód ze znajomej i zaufanej pasieki z bardzo dobrze zaopiekowanymi pszczołami ;) ** U mnie marki RealThai (najlepszy skład w mieście)


17 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comentários


bottom of page