Aaaaach Święta.. :) Ultra wyjątkowy czas, który celebrujemy w sposób szczególny. W przypadku mojej rodziny, celebracja owa zaczyna się już na poziomie września/października. Wiem, szaleństwo! Ale kiedy odkryłam, że okres poprzedzający Święta może być tak cudowny, jak same Święta, chcę cieszyć się nim jak najdłużej.
Ostatnio coraz częściej i wnikliwiej przyglądam się swojemu życiu i temu jaki wpływ może ono wywierać na innych. Po naszym domu biegają dwa Kurdupelki i mam pełną świadomość, że nie tylko słuchają tego co do nich mówimy, ale też obserwują i mimowolnie chłoną to, co widzą.
Odkąd pamiętam, moja mama (przy subtelnym akompaniamencie taty) fundowała mi i mojej siostrze iście magiczne Święta. Poprzedzone były zawsze +/- miesiącem morderczych porządków do późnych godzin rannych, które, o ironio, utrwaliły się w mojej głowie jako jedne z najcenniejszych wspomnień :) Pamiętam to przede wszystkim jako czas bycia razem, ale też ekscytacji, radosnego oczekiwania na wszystko, co się ze Świętami wiąże, a ostatecznie na - marzenie każdego dziecka - choinkę obsypaną prezentami. Mama wyznawała zasadę: „Pakujemy każdą rzecz osobno! Choćby najmniejszą!”. Tak więc widok ostatecznych wysiłków Pani Mikołajowej, w Wigilijny wieczór, był zawsze imponujący.
Pamiętam dokładnie ile radości się z tym wiązało, dlatego postanowiłam tego samego ducha przynieść do własnego domu. Dbałość o atmosferę Świąteczną to dla mnie zawsze sama przyjemność:
robienie świątecznych ozdób,
pieczenie pierniczków,
porządki :)
przystrajanie domu,
świąteczna muzyka,
filmowe hiciory,
ubieranie choinki,
proces wybierania, kupowania i pakowania (❤) prezentów,
cieszenie się wszystkim na każdym kroku,
CHECK!
W pewnym momencie jednak trafiłam na konkretne wyzwanie. Moje dzieci (jak większość dzieci dzisiaj) mają wszystko… Setki pluszaków, gier, lalek, klocków, plastikowych badziewiaczków, bezsensownych stoidełek, które cieszą przez krótszą lub dłuższą chwilę, a potem leżą gdzieś zakopane, nierzadko już bez nosa, czy ucha (a jakże).
Wtedy pomyślałam: Niee no, czas coś z tym zrobić. I tak zaczęła się era „prezentów praktycznych”. Cała rodzina stawała na głowie. Pojawiły się gry – zabawne owszem, ale również – edukacyjne, ciuchy na które było zapotrzebowanie, zabawki – najchętniej drewniane, może jakaś książeczka, która zachęci do czytania? Potrzebujemy jeszcze jakiś gadżetów.. To co.. ciastolina? Kredki, farbki, kolorowanki, akcesoria do włosów.. Damy rade! Po dwóch sezonach takiej strategii, szafki uginają się pod tysięczną paczką kredek (świecowe, ołówkowe, metaliczne, brokatowe, drewniane, bezdrzewne, trójkątne, grube, wąskie, kto wiedział, że tyle tego jest!), a pojemniki na kolorowanki zaczęły się, delikatnie mówiąc, odkształcać.
Nie wiem czy to nie jest trochę tak, że kupienie takiej, a nie innej ilości prezentów, dawało mi samej poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Git, będzie magiczna choinka, jest po jednym dużym prezencie, kilka mniejszych i jeszcze jakieś pierdółki, będą się cieszyć. Ale wszyscy wiemy jak to z dziećmi bywa.. potrafią się czasem lepiej bawić opakowaniem, niż samym prezentem. Nawet tym, który rzekomo tak bardzo chciały dostać (magia reklamy, kolegów i koleżanek:) a który kosztował najwięcej (!).
W końcu doszłam do „super-odkrywczego” wniosku, że obok jakości prezentów - która jest kluczowa - najwyższy czas spojrzeć na ich ilość. Co nie znaczy, że kocham moje dzieci mniej, albo pozbawiam je czegoś ważnego. Wręcz przeciwnie.
Mam poczucie, że to co mogę im dać najcenniejszego, to pokazać im sens Świąt Bożego Narodzenia. Zaszczepić w ich ciekawych serduszkach ideę bezgranicznej, bezwarunkowej miłości, którą w istocie celebrujemy.
A prezent? Owszem, ważny, ale to wciąż tylko dodatek. Oczywiście dzieci będą dziećmi i nie chcę odbierać im radości popadając w skrajności, ale to co mogę dla nich zrobić, to starać się żyć świadomie i tego samego je uczyć.
Nie da się zignorować faktu, że nastały czasy poważnego kryzysu. Śmieciowe Państwo na oceanie, pełne „magicznych pachnących laleczek” i „Twoich zaczarowanych zwierzęcych przyjaciół”, powoduje śmierć setek tysięcy bezbronnych istnień. Zmiany klimatyczne sprawiają, że zakup zimowej czapki zaczyna się mijać z celem. Wypala się, bądź nielegalnie wycina tysiące hektarów lasów, na potrzeby kolejnych kolorowanek. Pomijając fakt, że to nasze dzieci będą zmuszone okupić błędy rodziców niezwykle ciężką pracą, chciałabym, żeby od małego umiały dostrzegać konsekwencje swoich wyborów, nawet tych najmniejszych, i docenić ich wagę, wartość.
Ostatecznie wszyscy wiemy, że to, czego dzieci potrzebują najbardziej, to nie kolejna zabawka, ale prawdziwa miłość, atencja, czas i zaangażowanie. A w okresie przed-świątecznym jest wyjątkowo dużo okazji, żeby im to ofiarować.
W kolejnych postach mojej mini Świątecznej serii, podzielę się z propozycją na spędzanie tego wyjątkowego czasu, jak również kilkoma pomysłami na świąteczne prezenty, dla dzieci i nie tylko, które ucieszą (oby), a nie będą ciężarem dla naszego jedynego Domu – Ziemi.
W dniu 10. listopada – nie boję się tego napisać – Wesołych Świąt! :)
Comments