Każdy z nas zetknął się z powiedzeniem "w zdrowym ciele, zdrowy duch". Pomijając wątpliwość, czy kolejność tych stwierdzeń jest aby na pewno właściwa, trzeba przyznać, że brzmi sensownie. No więc cóż stoi na przeszkodzie? Jedziemy! ABSOLUTNIE! Zaczynamy się zdrowo prowadzić! No dobra.. to co teraz..?
Nie bez zażenowania przyznaję, że jestem członkiem tej grupy, która po radykalne zmiany w życiu sięgnęła, gdy coś zaczęło się psuć.
Co prawda pojawienie się na świecie naszego pierwszego Kurdupelka zmusiło mnie do podejmowania odpowiedzialnych decyzji, jako że byłam świadoma ich wagi (buduję... nowego... człowieka... how scary is that!). Wiedziałam jednak, że mam sążnych rozmiarów braki w edukacji. I tak, mniej więcej 5 lat temu (a więc w 2014 roku), postanowiłam to zmienić. Zaczęłam intensywnie szukać, czytać, a przy tej okazji niejednokrotnie popadać w skrajną frustrację, ale o tym troszkę później.
Niedługo po pojawieniu się drugiego Maluszka natomiast, doświadczałam całkiem koszmarnych huśtawek nastroju (w których radość, czy euforia pojawiała się dość rzadko). Poporodowe burze hormonalne nie są wprawdzie niczym zaskakującym, jednak tym razem było inaczej niż poprzednio. Dużo trudniej. No ale w końcu, oprócz chuchania i dmuchania na nowe Maleństwo, trzeba poświęcić co najmniej tyle samo uwagi i miłości starszemu rodzeństwu. "Jestem po prostu wykończona" - z tym przeświadczeniem, i okropnie irytującym zatrzęsieniem śmieci w oczach (męty ciała szklistego), poszłam zrobić podstawowe badania krwi.
W ich efekcie - zupełnie przy okazji - usłyszałam niespodziewaną diagnozę. Zapalenie tarczycy*, do tego jeszcze z guziorem. To był punkt zwrotny.
Na początku byłam oczywiście totalnie załamana (zaglądałam już śmierci w oczy, a jakże), ale po pewnym czasie miałam tego już serdecznie dość. Po pierwszej wizycie u endokrynologa, który pogratulował mi takiej wspaniałej choroby ("takiej to każdemu życzyć, jedna tabletka dziennie i po kłopocie!") stwierdziłam, że tradycyjna metoda "leczenia" nie jest dla mnie**. Postanowiłam zacząć działać na własną rękę. Początkowo były to działania dość kompulsywne, radykalne i ryzykowne. Z czasem moja droga odzyskiwania zdrowia, poszerzyła się o - moim skromnym zdaniem - najważniejszy aspekt. Psychiczny i duchowy. Wtedy też w moim życiu zagościło dużo więcej spokoju.
I tak zgrabnie doszliśmy do punktu, w którym ciało spotyka się z umysłem i duszą***. Jest wielu, którzy twierdzą, że, w większości przypadków, to właśnie "choroby" duszy uzewnętrzniają się w postaci chorób naszych ciał i umysłów. Głównie po to, żeby dać jasny sygnał o konieczności zmian. Można się z tym zgodzić lub nie, ale z pewnością taka perspektywa pozwala spojrzeć na ciało w kontekście większej całości, którą współtworzy. Wszystko się ze sobą przenika i od siebie zależy, dlatego też pozytywne, czy negatywne efekty na jednym polu, prędzej czy później, widoczne są na pozostałych.
Trudno nie zgodzić się z twierdzeniem "jesteś tym, co jesz". Skoro nasze ciało zostało "zbudowane" tym, co jedliśmy i jemy przez całe nasze życie, wydaje się logicznym, że jeśli używamy dobrych cegiełek (jemy to, co służy zdrowiu), będziemy się zdrowiem cieszyć.
A jednak zdaje się, że nieodpowiedni stan duszy, czy umysłu, potrafi zniweczyć wszystkie "pokarmowe" wysiłki.
Ba.. mam wręcz poczucie, że ich właściwy stan może wiele naszych niedociągnięć.. "nadrobić". Brzmi trochę niedorzecznie? A jednak poczucie to ma głębokie naukowe źródła (ha!), którymi niebawem się podzielę.
Niemal każdy, kto próbował się zagłębić w tajniki "zdrowego trybu życia" wie, że ten proces może, nawet najspokojniejszego człowieka, doprowadzić do skraju rozpaczy. STO TYSIĘCY informacji, połowa się absolutnie wyklucza, część jest poparta badaniami medycznymi (uf, wreszcie jakiś konkret), które za 5 minut okazują się absolutnie nieprofesjonalne, bądź sponsorowane przez sam obiekt badań (serio?!).
W związku z tym że, nie znalazłam jedynego, słusznego źródła, z którego mogłabym czerpać, byłam zmuszona stworzyć własną wersję - „zdrowy tryb bycia 2.0” ;) - w której postanowiłam zrobić miejsce zarówno dla ciała, jak i umysłu i duszy.
Na koniec pragnę podkreślić z całą mocą, że wszystko co publikuję, jest jedynie moim punktem widzenia - niczym więcej. Nie jest żadnym remedium na całe zło, poradnikiem czy przepisem na zdrowie. To raczej synteza informacji, z którymi zetknęłam się przez te wszystkie lata i stykam się nadal, stąd i ów punkt widzenia niejednokrotnie ulega zmianom.
Niemniej jednak mam nadzieję, że to, co tu wyczytasz, choć w najmniejszym stopniu okaże się dla Ciebie przydatne. Może zaoszczędzi troszkę czasu i nerwów, albo przynajmniej zainspiruje do poszukiwań? Tak czy inaczej - serdecznie zapraszam :)
* Przy okazji nadmienię, że w medycynie istnieje coś, co nazwa się "poporodowym zapaleniem tarczycy" i w zdecydowanej większości przypadków zjawisko to samo ustępuje, w przeciągu roku od porodu.
** To była moja decyzja, do której nikogo nie namawiam. Nie jestem totalnym wrogiem medycyny, ba, wychowałam się w rodzinie medycznej. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że jeśli jedyną metodą leczenia ma być "połykanie (póki co) jednej tabletki dziennie" żeby wyrównać wyniki, to chyba gdzieś po drodze się pogubiliśmy. W tym przypadku medycyna nie była w stanie zaoferować mi niczego, co byłoby dla mnie zrozumiałe czy akceptowalne. I owszem, zasięgnęłam opinii innego lekarza, dużo bardziej otwartego i kompetentnego w moich oczach.
*** Używam słowa "dusza" - jako, że wychowałam się w tradycji chrześcijańskiej - ale nie w kontekście konkretnej religii. Dusza, Duch, Prawdziwe JA, Świadomość, Jaźń. To tylko kilka słów, a wszystkie z nich odnoszą się do tej samej rzeczywistości.
Publikowane tutaj treści nie są poradą medyczną ani dietetyczną. Są przeznaczone jedynie do celów informacyjnych. Nie jest to substytut profesjonalnej dietetycznej, bądź medycznej porady. Jeśli potrzebujesz profesjonalnej porady, skontaktuj się z lekarzem, bądź dietetykiem.
댓글