I tak oto przedstawiam zestaw numer 2, pod wdzięcznym tytułem PIĘKNI? NATURALNIE! w którym znajdzie się zarówno coś dla Pań jak i Panów. Ponownie nadmienię, że nie wszystkie pozycje miałam okazję testować, ale wszystkie są na mojej wish-liście. Jak zwykle starałam się o dobrą jakość w atrakcyjnej cenie.
Zanim przejdę do rzeczy, serdecznie zapraszam do przeczytania postu o naturalnej pielęgnacji, tytułem wstępu.
No to zaczynamy :)
Vianek, regenerujący krem do rąk, 8,71!zł (wyprzedaż jakaś czy co?) – otóż krem ten reprezentuje w zasadzie dowolny, naturalny kosmetyk.
Kupowanie produktów do pielęgnacji, czy makijażu, może okazać się dość kłopotliwe, żeby nie powiedzieć podstępne. Wydawać by się mogło, że taki na przykład naturalny krem, napakowany wszystkimi cudownościami świata (który przy okazji zostawił w naszym portfelu jedynie powiew świeżego powietrza ;) będzie strzałem w dziesiątkę. Nie wykluczone, że tak właśnie będzie, ale istnieje również spore ryzyko, że skończy się to zupełnie nową, odświętną wysypką.
Z tego właśnie względu sama zachowuję ostrożność przy tego typu zakupach. Na kosmetyczny prezent decyduję się zwykle wtedy, gdy wiem czego dana osoba używa, potrzebuje, a może bardzo, bardzo chce. Dzięki temu mam pewność, że prezent ucieszy i najzwyczajniej w świecie się przyda.
Jest to kwestia, którą warto czasem delikatnie podsuwać na przykład swoim drugim połówkom. Chociażby po to, żeby nie musieć sięgać po szczyty aktorskich umiejętności, otwierając zestaw cudownych, obrzydliwie drogich, cieni we wszystkich odcieniach niebieskości (…. :) które Pani w sklepie tak serdecznie polecała!*
A jeśli szukamy jakiegoś kosmetycznego dodatku - wspomniany krem z czystym sumieniem polecam. Jest to raczej bezpieczny zakup - to w końcu krem do rąk, który zawsze się przyda. Jest treściwy, więc chwilę się wchłania, ale nie zostawia tego dziwnego, silikonowatego filmu, którego osobiście nie znoszę, a do tego pięknie pachnie (choć tu zdania mogą być podzielone). Wisienką na torcie jest bardzo przyjemny skład.
[edit: muszę przyznać, że w trakcie minionego (już prawie) roku stałam się dużo bardziej wybredna i dużo bardziej "naturalna" w swoich wyborach. Mając to na uwadze dziś zapewne sięgnęłabym po mój krem "wszystko w jednym" Marchewkowe Eldorado Awokado. W zasadzie wystarczy tym tłuścioszkiem posmarować dłonie na noc, żeby krem do rąk stał się w dzień zupełnie zbędny.]
Przyjmijmy, że jednak jesteś Daredevilem, chcesz uszczęśliwić kogoś naturalnym kosmetykiem „w ciemno”, a krem do rąk Cię kompletnie nie satysfakcjonuje. W takiej sytuacji polecam równie bezpieczną pozycję poniżej.
Make me BIO, delikatny peeling do twarzy Almond Scrub, 26zł – nawet jeśli nie sprawdzi się na twarzy, można go spokojnie używać do ciała. Skład jak marzenie a i słoiczek bardzo wyględny.
Ministerstwo Dobrego Mydła, mydło, 22zł – czy w Twoim otoczeniu też zwykło się mawiać „nie kupię jej mydła, bo pomyśli, że śmierdzi!”..? Mam nadzieję, że nie, bo właśnie o mydle zamierzam wspomnieć. Pomijając fakt, że wspieranie lokalnych wytwórców, pełnych pasji do tego co robią, zawsze napawa mnie dodatkową nutką radości, to trzeba przyznać, że te.. produkty myjące :) są bardzo przyjemne w użyciu. Testowałam tylko kilka, ale moim – póki co – ulubieńcem jest Rozmaryn.
Przyznaję - użytkowanie takiego mydła może nastręczyć trochę trudności (jak to przechowywać, żeby się dziadostwo nie rozpuściło!?). Rozmaryn ma ten plus, że ma sznureczek, za który można go powiesić chociażby gdzieś na prysznicowym panelu, dzięki czemu wystarcza na baardzo długo (a w połączeniu z propozycją poniżej – na jeszcze dłużej). [edit: z tym że niekoniecznie.. więcej szczegółów poniżej] Ponadto ma odjazdowy zapach i bardzo fajny skład. Na stronie Ministerstwa Dobrego Mydła znajdziesz dużo więcej ciekawych produktów, a także świąteczne edycje tak pojedynczych mydełek, jak i gotowych zestawów.
LULLALOVE, naturalna gąbka morska, 45,99zł – gąbki to fantastyczny sposób na drastyczne zwiększenie wydajności każdego produktu do mycia (a to zawsze dobrze dla środowiska - o portfelu nie wspomnę). Ta konkretna, przeznaczona teoretycznie dla dzieci, to bardzo niewielka (11-13 cm) biodegradowalna, naturalna gąbka, poławiana tradycyjnymi metodami z poszanowaniem środowiska naturalnego. Czego chcieć więcej? [edit: w owe święta tę właśnie gąbeczkę przyniósł mi Stary Dobry Mikołaj (jak nic czytał mojego bloga) i czuje się w obowiązku poinformować co następuje. Gąbka, przy całej swojej cudowności, W OGÓLE nie współpracowała z mydłem w kostce, a że innych w zasadzie nie używałam.. skończyła swój żywot w dość smutnych okolicznościach. To all fairness - nie wiem jak zachowywałaby się z produktami w płynie, ale do mydeł w kostce zdecydowanie się nie nadaje.]
Pure Antlers, wielorazowe płatki kosmetyczne (10 szt.) + woreczek do prania + patyczki w zestawie powiększonym, 44,90zł lub 69,90zł – wybrałam właśnie te płatki, ze względu na bardzo wysoką zawartość bambusa (80%). Pozostałe 20% stanowi bawełna. Pojedynczy płatek ma aż 9cm średnicy, więc myślę, że jeden taki (dwustronny) powinien na upartego wystarczyć na demakijaż całej twarzy, co daje nam pranie +/- raz na 9 dni. Całkiem nieźle! Trzeba się nastawić na to, że – w zależności od używanych kosmetyków – po pierwszej wizycie w pralce mogą już nie być tak idealnie białe, ale przecież nie o to w tym chodzi. Osobiście płatków kosmetycznych używam wyłącznie do demakijażu oczu. W takich okolicznościach użytkowanie tego produktu nie zapowiada się nazbyt upierdliwie (a jednak! już niedługo troszkę więcej na ten temat).
[edit: te płatki również znalazłam pod zeszłoroczną choinką! I choć nie należą do najbardziej miekkich, używam ich namiętnie. Jeśli chodzi o coś troszkę bardziej oko-firendly - z pewnością mogę polecić płatki Ovium, które są dużo delikatniejsze dla tej wrażliwej okolicy (przy okazji polecam mydełko do ich prania - jest totalnie wypasione! w sensie, że skuteczne :). Trzeba zaznaczyć, że na rynku pojawiło się bardzo dużo fajnych propozycji - choćby u Papilio Naturals, nubes_by_welter (dostępne na Instagram), lub kana eco, ale ich zwyczajnie jeszcze nie miałam przyjemności testować.]
CYRULICY mydło do brody z rumem (100g), 25,99zł – tym razem coś dla Panów i zaś mydło. W końcu dlaczego nasze drugie połowy nie miałyby pozwolić sobie na odrobinę luksusu? To mydło – owszem, przeznaczone do brody – nadaje się również do mycia całej twarzy. Ma wypasiony skład, a dopisek „z rumem” praaawdopodobnie będzie gwarantem sukcesu w 99% przypadków. Przy czym warto dodać, że rum jest na trzecim miejscu w składzie i (jeśli wierzyć producentowi) jest to rum-rum, a nie jakiś tam.. szumowaty rumowy olejek ;) Osobiście jestem zauroczona. A przy okazji TU również znajdziesz masę ciekawych produktów dla brodaczy i nie tylko.
Kolejna propozycja dla Panów. I zgadnij co? Tym razem mydło (tego się nie spodziewałaś/łeś, hę?)
AJEDEN, mydło do golenia (150g), 21zł – tak właśnie – MYDŁO do golenia. I teraz czas na obciachową anegdotę. Gdy pewnego ranka zobaczyłam mojego drogiego T. w łazience z maszynką w dłoni i mikołajową brodą od pianki do golenia, włos po raz kolejny zjeżył mi się na głowie i pomyślałam, że porozglądam się po sklepowych półkach za czymś bardziej sensownym. I cóż ujrzałam w Rossmannie? A i owszem, krem do golenia! W składzie nie było aż tak strasznych okropności, poczytałam trochę opinii w Internecie, same peany pochwalne, wiele lat na rynku.. no elegancko. Trzy złote?! Nie no biorę! I dumna pomaszerowałam do domu. Następnego ranka mych nozdrzy doszedł porażający zapach, który może być najtrwalszym zapachem na całej PLANECIE ZIEMI… Gdy spojrzałam ponownie na opakowanie kremu, który sprezentowałam mężowi, połączyłam fakty, przeniosłam się w czasie, i w duchu serdecznie uściskałam swojego dziadka. Wars.. uśmiechałam się do niego (dziadka, nie Warsa) cały dzień i jeszcze część następnego poranka, dopóki jego aura unosiła się w powietrzu przy każdym ruchu głowy mojego męża. Krótko mówiąc - strasznie fajnie, ale nie polecam :) Wspomniane mydło zapowiada się bardzo ciekawie. Ma dobry skład (ale nie jest wegański) i istnieje nawet szansa, ze obyłoby się bez pędzla, jako że producent gwarantuje dużą ilość kremowej piany. Czytałam jednakowoż, że „bezzapachowość” tego produktu niektórym nie przypadła do gustu (choć z pewnością Wars to to nie jest).
Jako że Święta są tuż za rogiem, w następnym poście znajdzie się kilka mini-zestawów. Będzie coś dla małej księżniczki, coś dla fitness-lovera i małe co nieco dla kanapowca, tudzież bibliofila.. :)
* Nie mam nic do niebieskiego, choć osobiście preferuję kolory neutralne, ale umówmy się – nie są to najłatwiejsze cienie do współpracy i nie zawsze pozytywnie przechodzą dress-code’ową weryfikację
Ten post nie jest sponsorowany.
Zdjęcia produktów nie są moją własnością i pochodzą z podlinkowanych przeze mnie stron.
תגובות